Nasz wyjazd w góry – dzień nr 1 :)

29.11.2018 (czwartek)

Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem na zasłużony długi weekend w góry, do Kościeliska. Fakt. Może określenie długi weekend jest nie na miejscu, gdyż zostajemy tu właściwie 5 dni, ale też nie nazwę tego wakacjami, bo dla mnie wakacje powinny trwać minimum 2 tygodnie. Ale nie zagłębiajmy się w szczegóły.

Tym bardziej, że pogoda, a właściwie temperatura -13°C o 20:30 wczoraj nas… zmroziła, tak, Z-M-R-O-Z-I-Ł-A, bo innego określenia, oczywiście cenzuralnego określenia, nie umiem użyć.

 

Plany, plany, plany…

Ale wracając do meritum. Mieliśmy dziś plan pójść doliną Kościeliską na Halę Ornak, ale… No właśnie, zawsze jest jakieś ale…. Przede wszystkim mój kochany małżonek nie wierzył, że tak z marszu już pierwszego dnia, w 25. tygodniu ciąży dam radę [sic!], więc postanowił mnie sprawdzić na „krótszej i łatwiejszej” trasie.

 

OCZYWIŚCIE, dzisiejsza trasa nie był ani krótka (zajęła nam ponad 4h), ani łatwa (raz ostro pod górę, raz ostro w dół), no ale w końcu, jak to mój małżonek tłumaczył, nie sądził, że tak będzie. Przecież nigdy jeszcze nie szliśmy do Doliny „Za Bramką”?!!! men…

 

Po drugie, żeby wybrać się na około 5-6 h wycieczkę do schroniska na Hali Ornak (wiem, że można obrócić w dwie strony w jakieś 3,5 godziny, no ale umówmy się, że nie z 3-latką, która trochę idzie sama, trochę jest niesiona w tuli a jeszcze inne trochę „na baranka” u tatusia 😉 oraz nie z ciężarną w zbyt ciasnych ciuchach!) trzeba wstać R-A-N-O. Naprawdę rano. Nie o 10. Nie później. Rano.

Nie napiszę więc o której wstałam, ale wspomnę, że wyruszyliśmy z naszej górskiej rezydencji dopiero o 12:02. Tak czy siak szło się całkiem dobrze, no może pomijając fakt, że ciągle zastanawiałam się kiedy w końcu zgubie spodnie i gdzie po powrocie dostanę w Zakopanem szelki.

 

Pogoda i śpioch

Pogoda była piękna, słońce, full śniegu i… mróz -9 (w południe). Tosia, jak to Tosia po 10 minutach iścia (wiem, wiem, powinnam napisać spaceru, ale ja lubię to słowo, więc jest iścia) zasnęła. Mimo, że już od dłuższego czasu nie śpi w ciągu dnia, ale wiadomo, pobyt w górach zobowiązuje. Logiczne. Tosia zasypiała zawsze podczas naszych wędrówek. Nieważne czy miała 9 miesięcy, rok i 9 miesięcy, prawie 2 lata czy teraz. To jest Tosi tradycja i nie zamierzamy w to ingerować. Chce spać. Śpi. Jest w końcu dorosła… no prawie 🙂

 

Kto jest rodzicem, ten wie…

Oczywiście, jeśli jesteście rodzicami, to doskonale wiecie, że aby zabrać dziecko na długi spacer, trzeba wymyślać mu jakieś atrakcje po drodze, inaczej powie, że woli iść na plac zabaw. Norma. Z Tosią dziś było podobnie.

Dlatego postanowiliśmy, że będziemy szukać śladów leśnych zwierzątek, a jak się nam poszczęści, to może nawet uda się spotkać jakieś zwierzątko. Pomiędzy jednym spaniem Tosi a drugim (w ciągu 4h przespała 3h!) zobaczyliśmy 2 konie i 3 renifery. Tzn. nie wiemy co to były za zwierzątka, ale wyglądało jak coś reniferowatego, a Tosi ta nazwa bardzo podpasowała, więc uznaliśmy, że były to renifery.

Yes! Yes! Yes! Antosia była zachwycona, a my odetchnęliśmy z ulgą, że nie uznała chodzenia po górach za nudę. I w ogóle, że było do kitu. I, że już więcej nie pójdzie. Uffff…

 

Koniec spaceru

Oczywiście, jak to u mnie zwykle bywa, koniec spaceru nie należał do najłatwiejszych. I by najmniej, nie z powodu tych 800 gramów szczęścia, które dźwigam w brzuchu, tylko z powodu niskiego cukru. Kto ma cukrzycę lub cukrzyka w rodzinie ten wie, że nie zawsze da się ustawić bazę pompy insulinowej tak, żeby nawet przy dużym wysiłku utrzymać poziom glukozy w normie.

 

U mnie cukier w pewnym momencie spadł do 74, a za chwilę do 52, więc nogi odmówiły posłuszeństwa, nagle zrobiło mi się gorąco, upociłam się jak dziki prosiaczek i… po zjedzeniu pastylek z cukrem gronowym, częściowo zamarzniętego Snickersa i dwóch ciasteczek czekoladowych Tosi (nic innego nie miałam, a na pewno bym zjadła, gdyż podczas hipoglikemii jestem w stanie zjeść każdą ilość każdego jedzenia; dopiero później żałuję i cierpię z przejedzenia) ruszyliśmy dalej. Ja byłam cała mokra, więc możecie sobie tylko wyobrazić jak było mi zimno przez ostatnie pół godziny spaceru!

 

Ubrania…

Aaaaa…nie wspomniałam jeszcze o ubraniach, bo wiecie, jak się ma już spory brzuszek, to raczej ciężko się zmieścić w zimowe ciuchy sportowe sprzed ciąży. Ale, żeby nie było. Dwa tygodnie przed wyjazdem przygotowałam się, przymierzyłam kurtkę, była o dziwo dobra, i pożyczyłam spodnie od koleżanki – brakowało ze 2 cm, żeby się zapiąć, ale stwierdziłam, że pasek wszystko załatwi.

Jakież było moje zdziwienie dzień przed wyjazdem, gdy okazało się, że kurtka jest ledwo na styk, a spodnie… no cóż… brakuje już 5 cm. Tak czy siak, dziś rano razem z mężem zakasaliśmy rękawy i we dwójkę udało nam się zapiąć kurtkę. Chciałoby się powiedzieć, że szłam na wdechu, choć i to w obecnym stanie niewiele by dało.

Ze spodniami było gorzej, gdy okazało się, o godzinie 23 we wtorek, że nie posiadam paska, który byłby dla mnie dobry – po prostu zabrakło dziurek [sic!]. Wzięłam więc „elastyczny” pasek, który niestety podczas chodzenia rozciąga się i stąd moje wrażenie, że spadną mi gacie. Wróć. Miało być spodnie.

 

Jutro…

Jutro RANO wybieramy się Doliną Kościeliską do schroniska na Halę Ornak.

Zachętą dla Tosi są koniki, które może po drodze zobaczymy, pieczątki i dyplom w schronisku i jakieś dobre jedzonko, tam wysoko w górach.

cdn.

Ana